Im dłużej masuję i obracam się w towarzystwie ludzi pracujących z ciałem, tym wyraźniej zauważam, że każdy z nas ma trochę inne właściwości. Niby uczyliśmy się w tych samych szkołach, u tych samych nauczycieli, a jednak u każdego z nas ten zabieg będzie wyglądał troszkę inaczej i będzie miał troszkę inny rezultat.
Był taki czas kiedy się martwiłam, że podczas mojego Lomi Lomi Nui ludzie nie płaczą. Słyszałam opowieści koleżanek, o tym, że na ich stołach uwalnia się z masowanych dużo emocji i wspomnień. Bardzo im tego zazdrościłam. Bo to był taki namacalny dowód, że coś się podczas masażu zadziało, coś uwolniło.
Natomiast u mnie, zamiast erupcji emocji, cisza, spokój i pochrapywanie. Bo najczęściej wszyscy zasypiali. Nawet moja nauczycielka Susan, odlatywała w trakcie. Nie miało znaczenia jak mocno dociskam i który masaż wykonuję.
Po pewnym czasie odkryłam, że łatwiej mi pracować, kiedy ciało na stole śpi. Nie myśli, nie chce pomagać, rozluźnia się samo z siebie.
Przestałam walczyć.
Zrozumiałam, że moją specjalną supermocą jest stwarzanie okazji i przestrzeni do głębokiego odpoczynku. Pozwalam odpływać. I kiedy widzę w trakcie drgające mięśnie, słyszę bulgot w brzuchu, solidne chrapnięcie, albo westchnienie ulgi, to cieszę się, ale po cichu, żeby nie obudzić 🙂
Zwłaszcza, że ten stan rozluźnienia często trwa po zejściu ze stołu. A następnego dnia dostaję wiadomości: „Po raz pierwszy, od długiego czasu, przespałam w nocy 10 godzin bez przerwy, dziękuję”.
Och, jak ja się wtedy cieszę!
Dobranoc 🙂